Nie daje mi spokoju historia kobiety, która w połowie września relacjonowała na Instagramie swoją aborcję. Tabletka, kąpiel, krwawienie, „wypływa wreszcie różowa bańka. To koniec”.
Esther Mauersberger, autorka powyższych słów i tej instagramowej relacji, jest mamą dwóch córek. Na co dzień zajmuje się fotografią – robi sesje z noworodkami, towarzyszy też z aparatem wielu parom w trakcie samego porodu. Każde z jej dzieci, a także każde z dzieci, które uwieczniła na zdjęciach, było kiedyś „różową bańką”.
To właśnie ta „różowa bańka” prowokuje mnie do myślenia o słowach, jakich w zależności od sytuacji używamy – zgodnie z (niekoniecznie słuszną) zasadą, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Argumentem często padającym z ust osób domagających się prawa do aborcji jest ten, że to przecież tylko zarodek, a nie dziecko. Ale czy ktoś z Państwa słyszał kiedyś parę oznajmiającą: „Będziemy się starać o zarodek”, kobietę mówiącą do mężczyzny: „Chcę mieć z tobą embriona”; okrzyk radości po zobaczeniu dwóch kresek na teście ciążowym: „Będziemy mieli płód!”? Czy ktoś z Państwa widział albo słyszał relację dziennikarską, w której autor by dociekał, jaka jest płeć płodu Anny i Roberta Lewandowskich? Oczywiście, że nie. Staramy się o dziecko, chcemy mieć z kimś dziecko. A gratulując ciąży Annie Lewandowskiej czy księżnej Kate, zastanawiamy się, czy to chłopiec, czy dziewczynka.
Okazuje się więc, że kiedy jakiejś „wokółciążowej” sprawie towarzyszą pozytywne emocje, w ogóle nie dbamy o te wszystkie medyczne określenia i rozróżnienia, wskazujące na kolejne etapy rozwoju prenatalnego. Embrion, zarodek, płód – kto by nad tym myślał? To w ogóle nie jest istotne w tej (radosnej) chwili! Mówimy po prostu o dziecku, ani przez chwilę nie zastanawiając się, czy jest to określenie właściwe z punktu widzenia medycyny, filozofii, prawa czy wreszcie poprawności politycznej.
Cała ta medyczna terminologia nie ma też znaczenia w sytuacjach, które plasują się na przeciwległym biegunie emocji. Myślę o tysiącach rodziców, którzy musieli zmierzyć się z dramatem poronienia (czasem kilkakrotnie). Jak opowiadają o tym doświadczeniu? „Straciliśmy dziecko”. A nie: Straciliśmy 9-tygodniowy zarodek czy 14-tygodniowy płód. Bo skoro marzyli o dziecku, starali się o dziecko, cieszyli się z dziecka, wymyślali imię dla dziecka, zastanawiali się nad płcią dziecka, sprawdzali, co się aktualnie w organizmie dziecka rozwija, to jak mogą je nagle zredukować do „embriona” czy „płodu”, którego śmierć właściwie nie powinna mieć dla nich większego znaczenia?
Wszystkie te obserwacje z życia, a nie prasy specjalistycznej czy tekstów publicystycznych wzięte, prowadzą do takiego mniej więcej wniosku: Mała istota mieszkająca w organizmie kobiety jest dzieckiem tym bardziej, im bardziej jest chciana czy „atrakcyjna”. Jeśli natomiast jest niechciana czy problematyczna, już dzieckiem nie jest. Nie wydaje się Państwu, że to bardzo śliskie, nielogiczne i niesamowicie niebezpieczne kryterium?
Autor: Anna Sosnowska
Źródło: https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2017/Przewodnik-Katolicki-45-2017/Opinie/Chce-miec-z-toba-embriona
„Paczuszka dla maluszka” ruszyła
Startujemy z 12. edycją akcji „Paczuszka dla maluszka”!Już od dziś