Dziś dzielimy się z Wami świadectwem Kamili, która napisała do nas, abyśmy podzielili się z Wami jej historią.
12 grudnia 1985 roku urodziłam się w zasadzie zaraz odlatując do Boga. Umierałam, mój stan był ciężki. Przeżyłam. Dziś mam 35 lat i patrząc wstecz, mogę śmiało przyznać, że moje życie tu na ziemi jest trudne. Choruję na Wrodzoną Łamliwość Kości, to dość bolesna, aczkolwiek jeszcze nie aż tak strasznie w moim przypadku uciążliwa choroba, bo złamań mam stosunkowo mało w porównaniu z innymi osobami z moim schorzeniem.
Przez powiedzmy 20 lat dorastając w Kościele Rzymskokatolickim, byłam jego częścią z wyboru rodziny, prawa statystyki, takiej polskiej konieczności. Mam przyjęte wszystkie Sakramenty, które przechodzimy jako dzieci i młodzież. Potem się odsunęłam na 10 lat. To Bóg był moim wrogiem, krzywdzicielem i wszystkim tym złym, co wbrew trudnościom kazało mi żyć na ziemi. Tak sądziłam. Chciałam życia jedynie w szczęściu i przyjemnościach.
Od 29 – 30 roku życia się nawróciłam. Jestem neofitką. Jestem dzieckiem Boga i członkiem Kościoła, który jest pokiereszowany, uwikłany w liczne skandale i nienawidzony. Nie tak dawno budynki kościelne były oznakowane piorunami…
Tak, społeczeństwo nas strąca na dalszy plan, boi się nas. Jesteśmy – my niepełnosprawni problemem, kłopotem, kimś przez kogo cierpią nasze matki, nasze rodziny. Co ciekawe, wracając do Kościoła, grzebiąc po jego zakamarkach, spostrzegłam, że znaczna jego część nie wie co z nami zrobić. Kościół prowadzi kilka domów dla niepełnosprawnych, kilka wspólnot, ale to wciąż mało. Kropla w morzu. Często się zatrważam, że jestem „niezdatną, którą ludzie takimi uczynili” z Ewangelii św. Mateusza. I to nie tylko niezdatną do małżeństwa, a zdaniem innych – w ogóle do życia.
Dlaczego tu jestem? Wydawałoby się, że przecież nie mam drogi, bo uwięziona i często pomijana, zostawiona w czterech ścianach z internetem do dyspozycji tłumem ludzi piszących, czy mówiących: „Nie mam czasu”… W tym tłumie jest też kler – jasne, że nie wszyscy. W internecie często można znaleźć moje komentarze, gdzie jestem pro-life, gdzie tłumaczę wyznanie, gdzie zapraszam do Kościoła, wciąż uparcie go broniąc… Są też komentarze, gdzie wzburzona piszę, że już odejdę z Kościoła, że nie chcę takiej wspólnoty. Nie mam drogi takiej wyrazistej, żeby pokazać ją ludziom naocznie, nie jestem obecnie powołana ani do małżeństwa, ani do stanu konsekrowanego. Wydaje się być beznadziejnie. Zostawiają mnie znajomi, którzy są poza Kościołem już, postulują o aborcję, eutanazję…
Więc po co żyję? Po to, żeby tu być z ludźmi, płakać z nimi, śmiać się, denerwować i godzić. Po to, że być może ktoś zobaczy we mnie coś dobrego. Po to, żeby wziąć swój krzyż i pielgrzymować tu, tak długo, jak Bóg będzie tego chciał. W gorszych i lepszych chwilach. Taki jest los człowieka, z tego składa się świat tu na ziemi. Z cierpienia i radości przeplatających się wzajemnie.
Radością jest Fundacja Małych Stópek, Dom Chłopaków w Broniszewicach. Radością jest każdy przychylny mi człowiek, w tym moja znajoma ateistka nawet. Nie zgadzam się ze środowiskami liberalnymi. Zabawne, bo kiedyś okultysta, człowiek w ostrej walce z Kościołem, powiedział mi, że mnie lubi, bo mam twarde zdanie. I on też był radością.
Moim życzeniem jest większa liczba kapłanów z powołaniem, którzy nie są kanoniczni, ale ewangeliczni, większa liczba domów mieszkalnych dla osób niepełnosprawnych, hospicja perinatalne, pomoc psychologiczna. W otwartości na człowieka.
Mam wiele takich życzeń. I swoją przekorność, że nie będę już pisać i słuchać co Jezus do mnie mówi. I czego chce, czego jutro znowu będzie chciał?
Ja nie jestem tu po to, aby umniejszać kobietom, które rozważają aborcję, nie jestem tu po to aby je oceniać. Wiem, że są schorzenia w wyniku, których dziecko umiera w łonie matki, albo zaraz po urodzeniu, za tydzień, za miesiąc. Ja nie jestem osobą, która teraz powie tym matkom, że jest super. Nie, nie jest super, w Kościele też nie jest różowo. Życie to też łzy i rozumiem dylematy tych kobiet. I ich decyzje. Nie raz w szoku i w desperacji podejmowane, nie raz wymuszane przez społeczeństwo, przez bliskich.
Zanim, którakolwiek z Was podejmie decyzję o aborcji, czy pigułce „dzień po”, rezygnacji z Naturalnego Planowania Rodziny, szukajcie, dzwońcie, krzyczcie o pomoc, pukajcie do drzwi, nie zrażajcie się słynnym: „Nie mam czasu” ze strony ludzi. Wołajcie. On Was usłyszy. Ześle pomoc. Zawsze słucha. Wybacza też, jeśli tego chcemy.
I zasadniczo chyba taka jest moja droga. Pokazać Jego Miłość. Pokazać i czekać z Nim w gotowości. I przeżyć swoje życie tu na ziemi, tak owocnie, jak się da.